piątek, 25 listopada 2011

Thanksgiving

Dużo słyszałam o tym dniu jeszcze przed przylotem do Stanów. Thanksgiving, czyli święto dziękczynienia obchodzone jest w ostatni czwartek listopada. Większość wówczas ma 4 dni wolne od pracy, szkoły są pozamykane, jest to czas na spędzenie go z rodziną i przyjaciółmi. Myślę, że każdy z nas widział w jakimś amerykańskim filmie jak ludzie tutaj obchodzą to święto, a na pewno już każdy wie, że na stole MUSI znaleźć się indyk. Oprócz tego doszło jeszcze kilka obowiązkowych potraw takich jak słodkie ziemniaki, które były moim faworytem, normalne tłuczone ziemniaki, kukurydza, sos żurawinowy, chleb z grzybami mocno przyprawiony i kilka innych pyszności ale najważniejsze chyba zaraz o indyku jest pumpkin pie, najczęściej serwowane z bitą śmietaną i lodami. Moja hostka jest mistrzem gotowania i pieczenia, wszystko było niesamowicie pyszne. Obiad zjedliśmy razem z jej rodziną i moją koleżanką, która zostaje u mnie na tydzień. Było naprawdę miło i przede wszystkim świątecznie. Gdy pomagałam hostce w przygotowaniach czułam świąteczną atmosferę. Dzisiaj tzw. Black Friday czyli zakupowe szaleństwo. Odbywa się zawsze po Thanksgiving i dla wielu ludzi to okazja kupienia czegoś po bardzo niskich cenach. Ale wiadomo, że im niższe ceny, tym więcej ludzi, a im więcej ludzi tym więcej zamieszania w sklepach. Ja raczej się nie wybieram na łowy. Ten weekend jest też najgorszym czasem na wyjazdy i ogólnie jazdę autem. Hostka mówiła mi, że trasę, którą zazwyczaj pokonuję w 20 minut w weekend może się to przedłużyć nawet do 3 godzin! Dużo ludzi wyjeżdża stąd korki na drogach, tłumy na lotniskach czy stacjach kolejowych. Wczoraj  byłam na Macy's Parade w NYC z tym, że nie widziałam całej. Musiałam lecieć na Penn Station odebrać koleżankę z wielkimi bagażami. Ledwo doszłyśmy do metra z tym wszystkim, musiałyśmy wyglądać komicznie. Kiedy w końcu znalazłyśmy się na Grand Central, takie tłumy jakie tam zobaczyłam nie widziałam nigdy. Żeby spojrzeć na tablicę odjazdów musiałam się pchać pomiędzy ludźmi, którzy stali w kilkunastometrowych kolejkach do kas biletowych. Przy automatach z biletami nie było lepiej. Ja w Stamford kupiłam już sobie round-trip ticket ale moja koleżanka nie miała. Stała w kolejce koło 40 min! Paranoja. Do jednego pociągu już nas nie wpuścili, bo za dużo pasażerów było, wleciałyśmy do następnego i całe szczęście znalazłyśmy jakieś 2 miejsca. Ściśnięte, zmęczona, obładowane bagażami dotarłyśmy w końcu do Stamford. Kilka zdjęć z parady.





















Brak komentarzy:

Prześlij komentarz